Powiedzmy, że zaczyna się rano.
Pobudka, buziaki, tulenie, kawa, ubieranie, malowanie, praca. Wracam. Buziaki. Ugotować obiad, zjeść obiad. Masażyki, ćwiczenia, tulenie, jedzenie, mamofotel, leki, sranie, kąpanie. Czasami luksus - sen ;)
Znów jest rano.
Jaka ta noc była krótka. No nic.
Pobudka, buziaki, tulenie...
Pędzi machina.
Stój. Coś tu jest nie tak.
18.08 zakupy
"Mamo, wybierz mi ten, ten" tu dziewczynka pokazuje różowy zeszyt.
"A które kredki?" "o,te"
Rozglądam się. Wszędzie pełno zeszytów i przyborów szkolnych. No tak....
"Ja chcę tylko z ciemnymi okładkami" mówi chłopiec, ma moze 13 lat.
Widzę zeszyt. Ten jeden. Z Zygzakiem McQueenem. I juz wiem, ze musze szybko stamtąd wyjść. Jak najszybciej. Niemal w amoku stoję w kolejce do kasy, ze łzami w oczach. Jak to bardzo boli, jak to kłuje.
To już nie jest znośna codzienność. To nieznośna sytuacja, chwila, czas.
Wybucham dopiero w domu. Zamykam się w łazience i chcę krzyczeć, chcę wrzeszczeć, ale z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Tylko szloch....
Byłaby już 4 klasa...